Wszystkie Artykuły Publicystyka Kurioza Zdjęcia i filmy W trasie

Zaklęte kręgi Telawi

7 maja 2011, | Kategorie: W trasie | 9 komentarzy

– Nic ciekawego w Telawi nie ma, ale klient nasz pan, zawiozę – powiedział taksówkarz, który, jak chyba połowa facetów w Gruzji, miał na imię Zurab. O, jakże się mylił.

Zawiózł. Niedrogo wziął. Inni chcieli ze dwa razy więcej. Zurab lepiej kombinował. Miał taniej, ale jeździł przez cały czas. Ci, co chcieli drożej stali godzinami, kopali w opony swoich trupiejących ład albo szpachlowanych opli, i narzekali na zły, zły świat.

A Zurab zarabiał. Jechaliśmy przez Kachetię. Powiedziałem Zurabowi, że przypomina mi Bałkany. Zurab był rozczarowany. Powinna mi przypominać Toskanię, nie Bałkany. Taki ma pomysł na region Saakaszwili. Toskania, bo tu i krajobraz piękny, pagórkowaty. Winnice gdzie się ruszysz. Domy z jednego kamienia, lokalnego.

Toskania tak wyglądała kilkadziesiąt lat temu. A raczej wyglądałaby, gdyby Toskańczykom sprzed stu lat kosmici przywieźli w prezencie samochody, blachę falistą, anteny satelitarne, reklamy lodów, chipsów i napojów.

– Może i Toskania – myślałem. – Ale żeby zwrócić uwagę na to, że Kachetia zbudowana jest z jednego kamienia, trzeba byłoby odrzeć wszystkie domy z narośli. Z ochlapania betonem, z opatulenia blachą, otrząsnąć z miliona dobudówek. W końcu Bałkany też mogą wyglądać, jak Toskania. W końcu na kamienistym, górzystym Południu, czy to Kaukaz, czy to Bałkan, Apeniny czy Iberia – wszyscy budowali podobnie. Wybierali z ziemi kamienie, by móc uprawiać na niej wino, i z tych kamieni stawiali domy i zagrody. Trzymali kozy. Z ich mleka robili ser. Po prostu jedni mieli więcej fuksa, a inni mniej. Jedni mieli za sąsiada protestancki północny zachód Europy, który stał się światowym centrum i motorem światowego rozwoju, jeszcze inni Turcję, a jeszcze inni – Rosję. Sorry, Zurab. Mnie też jest przykro, że wam akurat Rosja przypadła za sąsiada. Nam zresztą też przypadła, ale my mieliśmy więcej szczęścia, bo i do światowego centrum mieliśmy blisko – przez Niemcy.

Bo nie zapominajmy, że dla światowego centrum – najpierw Niderlandów, potem Wielkiej Brytanii, a jeszcze później USA – Niemcy to wschód.

Powtórzcie to sobie kilka razy, to rozjaśni wam się w głowach. Zrozumiecie, czemu historia wyglądała, jak wyglądała. Niemcy to wschód. Niemcy to wschód. Niemcy to wschód. Niemcy to zachód tylko dla nas. Dla światowego centrum Niemcy to wschód.

Na początku wyglądało na to, że w Telawi faktycznie niczego nie było. Wjechaliśmy na plac otoczony samorodnymi niedobudynkami. Wyglądało to tak, jakby kupcy stopniowo obudowywali swoje blaszane szczęki cegłami.

Toskania też by tak wyglądała, jakby leżała tam, gdzie Kachetia. A gdyby leżała tam, gdzie Kachetia, to po prostu byłaby Kachetią. Jest Kachetią.

Powiedziałem to Zurabowi. Pokiwał głową.
– No – odparł, trąbiąc jak oszalały na wygiętego w paragraf starca, który próbował przejść przez jezdnię. – Tak lepiej. Nie Bałkany. Toskania. No, ale w Telawi naprawdę niczego nie ma. Nie to, co u nas, w Signagi.
– Zobaczymy – powiedziałem. Zapłaciłem Zurabowi i wysiadłem.

W lokalnym kościele było, jak poczekalni. Dwóch brodatych kapłanów siedziało na zydelkach, machało nogami i w najlepsze paplało z babuszkami. Jedna sprzedawała świece, a druga po prostu zaszła pogadać. Święty na obrazie ubrany był w zwykły, współczesny garnitur. Aureola wokół jego głowy wyglądała, jak kask kosmonauty.

Podszedłem do popów. Pytali, skąd jestem, czy mam dzieci i ile u nas się średnio zarabia. Jak na targu. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, a potem przyszły dwie panie i rozłożyły na stoliczku za filarem jedzenie. Kachetyjski chleb, jajka, kiełbasę, pomidory, bakłażany. Jeden z popów, rozchichotany jeszcze, wstał z zydelka, i dopowiadając dowcip, poszedł w stronę pań. Stanął nad rozłożonym jedzeniem i zaczął je śpiewnie błogosławić. Panie żegnały się raz za razem.

Nie wiedziałem, gdzie iść. Stara część miasta była po prostu stara. Stara i zmurszała. Osypywała się. Po rozpieprzonych ulicach młodzi chodzili ludzie ubrani po zachodniemu. Równie dobrze mogli być z Toskanii. Starzy ludzie wyglądali, jak ich toskańscy rówieśnicy kilkadziesiąt lat temu. Być może za jakiś czas telawijczycy też będą, jak ich obecni rówieśnicy z Toskanii, biegać na fitnessy, rzeźbić sobie brzuchy, trefić szpakowate włosy w fale, nosić złotą, dyskretną biżuterię, mokasyny na nagie stopy, lekko rozpinać koszulę na piersi, by było widać włosy na klacie i rwać nastolatki.

Ale na razie noszą rozdeptane buty, stare marynarki i najtańsze koszule. Nastolatki obchodzą ich szerokim łukiem. Dawniej w Toskanii nie było inaczej.

Kręciłem się po mieście. Jubiler był stary, jeszcze radziecki. Widać było, że władza ludowa postawiła go w stolicy Kachetii, bo w stolicy – nawet regionalnej – powinien być jubiler. Tworząc nowe społeczeństwo uznali, że będzie miało ono nawyki starego, i że potrzebuje jubilera. Być może potrzebowało, bo jubiler – w końcu – przetrwał te dwadzieścia postkomunistycznych lat, ale w środku wyglądało, jak w sklepie spożywczym w Korei Północnej. Wielka sala, dwie starsze panie jak z „Arszeniku i starych koronek” za gigantyczną ladą, a wszystko stare, nie ruszane – na oko – od lat sześćdziesiątych. Biżuteria zajmowała jedną gablotkę. Parę krzyżyków, parę łańcuszków. Tyle. O szybę wściekle napieprzał zły szerszeń. Bardzo zły szerszeń. Bydlę na zdrowych parę centymetrów. W życiu takiego nie widziałem. Panie sprzedające trzaskały krzyżówkę. Nie jestem pewien, czy w ogóle podniosły głowy, gdy wchodziłem. Na pewno nie podniosły, gdy wychodziłem.

Wyszedłem na główną ulicę. Kamienica. Asfalt. Chodnik. Sklepy z lukrowaną gruzińską lemoniadą i trójcą świętą globalizmu: colą, fantą i sprite’m. Jakiś koleś w postawionym kołnierzu swojej skórzanej kurtki i w wyczesaną mandoliną na głowie wsiadał do bitej beemki jak jaki James Dean. W oddali – ten niesamowity mur Kaukazu, za którym zaczyna się Mordor. Toskania. Kachetia.

Z rozpaczy zrobiłem zdjęcie zisowi z wysięgnikiem.

Posnułem się do galerii miejskiej. Wisiały tam zdjęcia dawnego Telawi. Przy każdym takim zdjęciu wisiało identyczne – tyle, że zrobione teraz.

W Telawi nic się nie zmieniło. Prawie nic. Wszystkim, czym różniły się zdjęcia, było obrośnięcie budynków Telawi owocami czasów. Znakami czasów. Samochody się zmieniły. Szyldy. Pojawiło się parę betonowych bloków postawionych przez ZSRR. Tyle.

Pojąłem.

Tutaj nic samo się nie zmieni. Telawi i Kachetia będą się zmieniały razem ze światem, ale same nie wykonają ruchu. Będą niezgrabnie reagowały na zmiany świata, ale to nie będą zmiany, które tu się zaczną. To nie będą zmiany Telawi i Kachetii, ale Telawi i Kachetia będą się zmieniały, bo czemu się nie zmieniać, jeśli świat się zmienia. Zmienią się, a potem różne pierdoły będą narzekały, że te zmiany są „sztuczne”, „nieprawdziwe” i tak dalej. Oczywiście, że będą prawdziwe. Wszystko, co się dzieje jest prawdziwe. Nie ma na świecie nieprawdziwych rzeczy. Toskańczycy też nie wynaleźli wina, a nikt nie pieprzy, że toskańskie wino jest „nieprawdziwe”.

Gdyby Kachetię zostawić samą sobie, podobnie zresztą, jak Toskanię, a pewnie i Polskę – zastygłaby w bezruchu i nigdy się nie ruszyła. Stałaby i tyle.

Powlokłem się do muzeum miejskiego urządzonego w dawnym pałacu królów kachetyńskich.

Muzeum pilnował strażnik z karabinem maszynowym i w gangsterskich wingtipsach. Tyle, że bez sznurowadeł.

Pani oprowadzająca, ujmująco miła staruszka, zainkasowała dwa lari wstępu i poprowadziła za sobą. Wycieczka rosyjskich małolatów biegała po pałacowym parku jak pochrzaniona. Wrzeszczeli i robili sobie fotki komórkami. Pani, wskazując na nich, uśmiechnęła się milutko.
– Ot – powiedziała spokojnie – młodość. Tylko za czym oni tak biegają?
– Wygląda na to, że za sobą wzajemnie – oceniłem, popatrując na młodych Rosjan.
– Jak im się chce? – Spytała staruszka, a potem pokazała mi pokój, w którym urodził się król Kachetii Herakliusz II. I w którym siedemdziesiąt osiem lat później umarł.

Ten sam pokój.

Król Kachetii urodził się i umarł w tym samym pokoju.

No właśnie.

A potem zobaczyłem drzewo, które liczyło 900 lat. Stało pod hotelem, który zaczęto budować już dawno temu i nigdy nie dokończono. Patrzyłem na nie, próbując wyobrazić sobie, że rosło tu jeszcze w czasach, gdy królestwo Polan miało dopiero sto coś lat i zanim jeszcze Kazimierz Wielki uczynił Polskę murowaną. Za wypraw krzyżowych tu stało. Gdy Kolumb wypływał szukać drogi do Indii. Gdy Turcy zdobywali Konstantynopol i ogłaszali się jedynymi spadkobiercami Rzymu. Gdy w Hiszpanii szalała inkwizycja. Gdy sąsiedzie rozbierali Rzeczpospolitą. Przetrwało średniowiecze, renesans i oświecenie.

I jakoś nie mogło mi się to wydać specjalnie niesamowite, choć bardzo tego chciałem.


9 komentarzy do “Zaklęte kręgi Telawi”

  1. 1 Gruzja « Brat Ed, 8 maja:

    […] Ciekawe spojrzenie. Polecam też inne artykuły, w tym bardzo prawdziwy post o Telawi. […]

  2. 2 historyk, 16 maja:

    Co Pan wypisuje? Toskania nigdy nie miala za sasiadow protestantow – „Toskania graniczy na północy z Ligurią i Emilią-Romanią, na wschodzie z Umbrią i Marche, na południu z Lacjum a od zachodu sięga do wybrzeży Morza Tyrreńskiego” – a dalej: od pólnocy Lombardia- Wenecja – Austria-Węgry i Bawaria, dalej na zachód Francja – wszystko to katolickie kraje. Jakies Niderlandy i Anglia – co to ma wspolnego z Toskanią?

  3. 3 qqq, 16 maja:

    Tylko po co w środku te wulgaryzmy? Czyżby autorowi tekstu brakowało słów?

  4. 4 boenka, 16 maja:

    lekkie wylgaryzmy ożywiają tekst, w ogóle mi nie przeszkadzają. Gość czuje a nie tylko pisze.

  5. 5 mmm, 16 maja:

    Wulgaryzmy, szpanerski język, niepodpisane zdjęcia. Szkoda, bo to zupełnie niepotrzebne i nie pasuje do opisywanego regionu.

  6. 6 anka, 16 maja:

    Fajny artykuł – po prostu napisał jak to odbierał, dosłownie, ja też w ten sposób prywatnie oceniam (może to nie jest eleganckie, ale szczere)- dlatego odbieram to naturalnie.

  7. 7 Podpis, 16 maja:

    Pan Ziemowit pochodzi pewnie z jakiegos duzego miasta w Polszce. Krajobraz wokol jego miejsca pracy zmienia sie blyskawicznie i to tylko na dobre, przepraszam na bardzo dobre. Pan Ziemowit czuje rozpychajaca go dume za stan infrastruktury swojego kraju i z „ciepłym” politowaniem spoglada na narody, ktore nie daja sobie tak rady jak jego krajanie. Szkoda, ze zapomnial jak wyglada jego wies, z ktorej jego rodzina przybyla do wielkiego miasta. Szkoda, ze nie dostrzega, ze ewentualny i rzekomy rozwoj cywilizacji odbywa sie kosztem jakosci relacji miedzyludzkich, szkoda, bo cywilizacyjnie (ale nie infrastrukturalnie i technicznie) są, czego doswiadczalem wiele razy raczej w centrum swiata, a reszta, glownie „zahut” podaza w niezrozumialym kierunku. Zrozumialym dla ekonomistow – zgoda. Dla zwyklego czlowieka liczy sie cos innego niz 200metrowy biurowiec….

  8. 8 marianna, 16 maja:

    Byłam w Telawi, z wycieczką pracowników budowy w Briańsku.Krajobraz niczego sobie,zwiedzaliśmy zespół swiątyń na górze.Nie pamiętam jakiej ale szło sie stromo pod górę, z gruzińskim przewodnikiem.To wiekowe drzewo w mieście to platan,zrzucający korę.Zwiedzaliśmy też winnice z glinianymi kadziami wkopanymi w ziemię.Byliśmy na pikniku,piekąc szaszłyki.Była tam ogromna lipa,wokół niej na wysokości piętra był okrągły stół z ławką dookoła, a nieopodal wspaniały stary młyn na wodę.Chciałabym jeszcze tam wrócić, chociaż wtedy Gruzini nie byli zbyt uprzejmi, poza kierowcą autokaru ,który poczęstował nas wspaniałym gruzińskim chlebem.

  9. 9 Couch Traveller, 28 maja:

    Fajne opisy. Czytając o muzeum w Telawi, przyszło mi do głowy słowo „muzoleum”. Bo chyba takie klasyczne muzeum ma w sobie coś z mauzoleum – woń balsamu, która trąci mumia…